1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Premier Theresa May kontra mocno lewicowy Jeremy Corbyn

8 czerwca 2017

Przewaga rządzących torysów nad Partią Pracy mocno stopniała, ale ugrupowanie Theresy May pozostaje faworytem dzisiejszych wyborów. Brytyjskie media zajmują się głównie pytaniem o skalę wygranej partii pani premier.

https://p.dw.com/p/2eIEi
Kombi-Bild Jeremy Corbyn Theresa May TV-Debatte

Partia Konserwatywna (torysi) w przeddzień czwartkowych wyborów miała 43 proc. głosów w średniej sondaży liczonej przez dziennik „Financial Times”, Partia Pracy (labourzyści) – 36 proc., prounijni Liberalni Demokraci – 8 proc., a radykalnie antyunijna Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) – 5 proc. Brytyjski system wyborczy jest oparty na okręgach jednomandatowych, co dość mocno zniekształca przełożenie między proporcją uzyskanych głosów w skali całego kraju a proporcją zdobytych miejsc w Izbie Gmin. Tym razem ten system, zdaniem brytyjskich analityków, będzie premiować torysów.

Wynik Partii Pracy (jej zwycięstwa nie można wykluczyć na sto procent) będzie bardzo zależeć od frekwencji wśród młodszych wyborców, wśród których labourzyści są znacznie popularniejsi od torysów. Gdy premier May zdecydowała się w kwietniu na przyspieszone wybory, jej rząd miał w Izbie Gmin o 17 mandatów więcej od minimum wymaganego do rządzenia. Jeszcze przed miesiącem Partia Konserwatywna była pewna zwiększenia tej przewagi do setki mandatów, ale tuż przed wyborami torysowcy optymiści mówili o około 70 mandatach przewagi. Jeśli skończyłoby się przykładowo na 20-30, to cała operacja premier May z przedterminowymi wyborami okazałaby się mało przydatna.

Dlaczego teraz wybory?

Regularna kadencja Izby Gmin, którą wybrano w 2015 r., powinna zakończyć się w 2020 r., ale premier May zdecydowała w kwietniu o przyspieszonych wyborach. Tłumaczyła, że chce wzmocnienia swego demokratycznego mandatu w negocjacjach warunków Brexitu, a także - wbrew faktom - oskarżała opozycję, że przeszkadza w parlamencie w decyzjach związanych z wyjściem z UE.

Prawdziwą przyczyną rozpisania wyborów najpewniej była pokusa May, by wykorzystać bardzo słabe notowania opozycyjnych labourzystów (takie były kwietniu) do zwiększenia przewagi torysów w Izbie Gmin. Ponadto skrócenie kadencji Izby Gmin pozwala na uniknięcie kolejnych planowych wyborów w 2020 r. (przesuwają się one na 2022 r.). A im dalej od Brexitu (najpóźniej w marcu 2019 r.), tym lepiej dla rządu Wlk. Brytanii. Ten obawia się bowiem, że pierwsze miesiące po wyjściu Londynu z UE w 2019 r. mogą być pełne potknięć, natrafiania na dziury w przepisach czy też zamieszania, które może obniżać oceny rządzących torysów (Theresa May chyba liczy, że tylko czasowo).

Czy wybory mogą zatrzymać Brexit?

Raczej nie. I torysowska Theresa May, i ponad 90 proc. posłów Partii Pracy opowiadało się w 2016 r. przeciw Brexitowi. Ale teraz premier forsuje „twardy Brexit” (wyjście z rynku wewnętrznego i unii celnej z UE), a Partia Pracy, jedyne ugrupowanie z jakimikolwiek szansami na odebranie zwycięstwa torysom, oficjalnie respektuje wygraną zwolenników Brexitu w referendum z 2016 r.

Wprawdzie labourzyści opowiadają się za mniej twardym Brexitem, ale szczegóły ich programu są ogólnikowe, niespójne, a nawet wzajemne sprzeczne. Niezbyt przeszkadzało im to podczas kampanii, bo brexitowe szczegóły nie stały się jej gorącym tematem. Brytyjscy eksperci nazywają labourzystów „proeuropejską partią pod przywództwem eurosceptyka”, bo Jeremy Corbyn w przeszłości głosował w parlamencie przeciw wszystkim unijnym traktatom zatwierdzanym przez Londyn. A i w referendum z 2016 r. Corbyn – zdaniem krytyków - wkładał za mało serca w namawianie Brytyjczyków do pozostania w UE.

Corbyn przerósł oczekiwania

Gdy May decydowała się w kwietniu na przyspieszone wybory, średnia sondażowa przewaga torysów nad labourzystami Corbyna wynosiła ponad 20 pkt. proc. Natomiast ostatecznie ta przewaga spadła o grubo ponad połowę – do poniżej 10 pkt. proc. To oznacza, że nie sprawdziły się prognozy - „Corbyn jest zbyt lewicowy, by w kampanii pozyskiwać wielu wyborców”. Przeciwnie, jego program socjalny okazał się bardzo chwytliwy. „For the many, not the few!” (Dla wielu, a nie dla nielicznych!) – takie egalitarne hasło Corbyn wypisał na autobusie, którym podróżował przed wyborami. W dodatku szef Partii Pracy sprawdzał się na wiecach o wiele lepiej, niż się spodziewano na początku kampanii.

Partia Pracy pod przywództwem Corbyna obiecała m.in. zniesienie opłat za studia (i „przyjrzenie się sposobom na ulżenie” w długach zaciągniętych na czesne), darmową opiekę nad dziećmi w wieku 2-4 lat, mocne dofinansowanie służby zdrowia i szkolnictwa, a jednocześnie podniesienie podatków dla najlepiej zarabiających, podniesienie podatku CIT. Program Partii Pracy przewiduje też przejęcie przez państwo kontroli m.in. nad dawno sprywatyzowanymi kolejami.

Podatek od demencji

Największym ciosem w notowania torysów podczas kampanii wyborczej (i zarazem bonusem dla labourzystów) była – zdaniem brytyjskich komentatorów – sprawa „dementia tax” („podatku od demencji”). Tak nazwano ogłoszony w maju przez May pomysł, by średnio sytuowani i zamożni emeryci zwracali pieniądze za opiekę społeczną nad sobą. Gwarancją opłat mają być m.in. posiadane przez nich nieruchomości – w razie potrzeby sprzedawane po śmierci.

Premier May jeszcze podczas kampanii zaczęła łagodzić projekt tej reformy i zapewniać o przeprowadzeniu szerokich konsultacji społecznych, ale niepewność pozostała. „Nie głosuj na konserwatystów! May to zagrożenie. Dementia tax!” – takimi hasłami przeciwnicy torysów straszyli pod niektórymi stacjami metra w Londynie do środowego wieczoru.

Terroryzm

W Wielkiej Brytanii to torysi są partią „porządku i sprawiedliwości”, która w zasadzie powinna wyborczo zyskiwać na oczekiwaniach obywateli, by władza mocniej wzięła się za sprawy bezpieczeństwa i walki z islamskim terroryzmem. Zwłaszcza, że Corbyna „obciążają” wieloletnie protesty przeciw rozszerzaniu uprawnień policji czy – zdaniem krytyków – w przeszłości nazbyt miękki stosunek do terrorystów z IRA. Tyle, że po zamachu na London Bridge to labourzyści zaczęli wypominać Theresie May, że przez sześć lat (2010-16) była ministrem spraw wewnętrznych. A zatem ma odpowiadać za niedofinansowanie polityki bezpieczeństwa. W efekcie wielu polityków obu głównych partii, torysów i labourzystów, idzie do czwartkowych wyborów z przekonaniem, że hasła walki z terroryzmem polepszą ich wyniki.

Tomasz Bielecki, Londyn