1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

W NRD wygnania były tematem tabu

Andrzej Pawlak20 czerwca 2015

W b. NRD wysiedlenia były tematem tabu. Nie mówiło się o wysiedlonych, lecz o przesiedleńcach. Niemcy po raz pierwszy obchodzą narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ucieczek i Wypędzeń ustanowiony przez rząd w 2014 roku.

https://p.dw.com/p/1Fjti
Flüchtlingstreck in Ostpreussen 1944
Zdjęcie: picture-alliance/akg-images

Czechy po dekadzie w Unii Europejskiej

W Niemczech po raz pierwszy 20. czerwca obchodzony jest, w dniu pokrywającym się z ustanowionym przez ONZ w roku 2000 Międzynarodowym Dniu Uchodźcy, narodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Ucieczek i Wypędzeń. Przez długi czas domagał się tego Związek Wypędzonych (BdV). Do tej pory taki "dzień Niemców wygnanych z ojczyzny" był obchodzony tylko lokalnie w Bawarii, Saksonii i Hesji.

Dokładnie 70 lat temu rodzina Herberta Galla musiała opuścić rodzinną miejscowość Freiheiet we wschodnich Karkonoszach, która dziś w Czechach nazywa się Svoboda nad Úpou. W b. NRD jej losy, podobnie jak losy wielu innych rodzin wygnanych, były tematem zakazanym.

Musicie opuścić ten dom!

20 czerwca 1945 roku świat małego Herberta Galla, najstarszego z rodzeństwa, legł w gruzach. W drzwiach jego rodzinnego domu, zamieszkałego przez matkę z czterema małymi chłopcami w wieku od sześciu mięsięcy do siedmiu lat pojawili się nagle dwaj uzbrojeni mężczyźni. Czeski partyzant i radziecki żołnierz dali matce Herberta 15 minut na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Wolno było im zabrać 20 kilogramów bagażu. W ostatnieju chwili Ernie Gall udało się oddać jedno dziecko szwagierce. Miało biegunkę i było oczywiste, że nie wytrzyma trudów podróży.

Dziś, w 70 lat później, niektóre sceny z wysiedenia nadal są żywe w jego pamięci. Zachował je dzięki późniejszym wspomnieniom matki. Jest pewny, że ożyją, kiedy będzie śledził z uwagą pierwsze, ogólnoniemieckie obchody dnia pamięci o ofiarach ucieczek i wygnań.

Poniewierka i szczęśliwy koniec odysei

Erma Gall wierzyła, że do obozu dla wysiedlonych trafi tylko na krótko. Tak przynajmniej twierdzili dwaj uzbrojeni mężczyźni, którzy ją wyrzucili z domu. Podobno miało to na celu uchronienie jej przed większym złem. Faktem jest, że w niektórych miejscowościach w Karkonoszach czeska mniejszość narodowa dokonowała aktów zemsty na niemieckiej większości, zamieszkałej w Sudetach od stuleci.

Mąż Ermy Gall przebywał wtedy w radzieckiej niewoli. Po zwolnieniu z obozu dla Gallów zaczęła się męcząca odyseja "do Rajchu": - Wieziono nas w węglarkach. Wagony był tak pełne ludzi, że nikt nie mógł upaść, nawet jeśli zemdlał w drodze z głodu lub zmęczenia - wspomina Herbert Gall. Podróż trwała dwa dni. Zakończyła się w Zittau (Żytawie). Ale Żytawa okazała się tylko etapem przejściowym. Po kolejnej, równie męczącej podróży koleją, rodzina Gallów trafiła do Halle nad Soławą i znalazła dach nad głową u rodziny, której dwaj synowie zginęli tuż przed zakończeniem wojny.

Już we wrześniu 1945 roku Herbert Gall zaczął znowu chodzić do szkoły, co jeszcze dziś wydaje mu się prawdziwym cudem. W rodzinnej miejscowości zdążył spędził tylko trzy miesiące w pierwszej klasie. Wkrótce potem zdarzył się drugi cud. Dzięki pomocy Czerwonego Krzyża do Halle dotarł, oddany na przechowanie szwagierce, najmłodszy braciszek Herberta. Nadeszły także pierwsze wieści o losie ojca, ale na jego powrót z radzieckiej niewoli trzeba było poczekać aż do 1950 roku. Od tej chwili rodzina Gallów była ponownie w komplecie.

W NRD nie mówiono o wysiedlonych

W radzieckiej strefie okupacyjnej Niemiec, późniejszej NRD, losy wysiedlonych były tematem tabu. Prawie nikt nie śmiał o tym mówić głośno, a ci nieliczni, którzy się na to odważyli uchodzili za "faszystowskich rewanżystów". Na początku wysiedleni spotykali się w Halle w ogrodzie zoologicznym, żeby zapytać o losy przyjaciół i znajomych i przypomnieć sobie chwile przed wysiedleniem z rodzinnego domu. Kiedy wieść o tych nieformalnych spotkaniach doszła do władz okupacyjnych, szybko położono im kres. Później, w NRD, było to tym bardziej niemile widziane. Wysiedlonych przechrzczono oficjalnie na "przesiedleńców" i ta formuła obowiązywała do końca "pierwszego niemieckiego państwa robotników i chłopów".

Wielu historyków, wśród nich profesor Günther Heydemann z Drezna, jest przekonanych, że pokolenie wypędzonych wniosło decydujący wkład w dzieło odbudowy powojennych Niemiec. "Ci ludzie nie mieli nic, poza tym co mieli na sobie, albo mogli unieść w ręku. Nie mieli innego wyjścia poza zabraniem się do roboty", mówi dyrektor Instytutu Badań nad Totalitaryzmem im. Hanny Arendt.

Herbert Gall musiał później podawać jako miejsce urodzenia - Svoboda nad Ùpou. Dziś ma 77 lat i mówi, że nie czuje wrogości do tych, którzy wyrzucili go z domu, ale w sercu pozostała blizna. Po upadku NRD zorganizował spotkanie wysiedlonych, którzy podobnie jak on, zamieszkali w Auerbach w powiecie Vogtland w Saksonii. - Myśleliśmy, że wystarczy wynająć salę na jakieś 50 osób, tymczasem przybyli na to spotkanie wypędzeni wypełnili po brzegi stary rynek w mieście, to było ogromne przeżycie", mówi.

Obowiązek zachowania pamięci

- Należy nie tylko utrzymać pamięć o ucieczkach i wypędzeniu, ale także o rodzinnych stronach wypędzonych, których kultura powinna zostać zachowana i rozwijana - mówi przewodniczący Związku Wypędzonych Bernd Fabritius. Tym bardziej, że tak stanowi obowiązujące prawo. Bardzo ważną sprawą jest praca z młodzieżą. - Zwłaszcza nastolatkom należy przybliżyć historię i kulturę pokolenia wypędzonych -twierdzi przewodniczący BdV, który zdaje sobie sprawę, że niedlugo trzeba będzie zmienić nazwę organizacji. Nastąpi to wtedy, kiedy odejdą ostatni świadkowie wydarzeń sprzed lat.

Na razie jednak wciąż są aktywni. Herbert Gall urządził wiele wystaw, wielokrotnie spotykał się z młodzieżą szkolną na lekcjach historii, występując w roli naocznego świadka wydarzeń i dzieląc się z nią swoimi refleksjami na temat losów pokolenia wysiedlonych.

Często odwiedza rodzinne strony, ciesząc się na kolejne spotkanie ze swym czeskim przyjacielem. Wciąż uważa wysiedlenia za niesprawiedliwe. Kiedy widzi dawne zdjęcia, albo ogląda reportaże na temat wypędzeń w TV nie może powstrzymać emocji - "to wszystko jest mi zbyt bliskie", wyjaśnia.

(dpa) Jörg Schurig/ Andrzej Pawlak