1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Zrabowane dzieci. Lebensborn - wychowanie w duchu SS

29 listopada 2017

Emilie Edelmann tłumaczyła przed sądem, że polskie nazwiska dzieci zniemczano, bo trudno było je wymówić. Jej córka opisuje po latach mroczną historię urzędniczki Lebensbornu.

https://p.dw.com/p/2oNHo
Ośrodek Lebensbornu w Steinhöring
Ośrodek Lebensbornu w SteinhöringZdjęcie: picture-alliance/akg-images

74-letnia Gisela Heidenreich ma na swoim koncie kilka książek i właśnie wydaje kolejną: “Born of War”. To opowieść o losach dzieci urodzonych ze związków żołnierzy Wehrmachtu i kobiet w krajach okupowanych przez Niemców. Ale także dzieci, które przeszły przez ośrodki Lebensbornu, jak sama autorka. Wszystkich bohaterów łączy jedno: przez całe życie szukają swoich korzeni i prawdziwej tożsamości.

Na tropie zrabowanych dzieci. Druga część akcji Deutsche Welle >>

Ukrywane historie

Gisela Heidenreich późno zaczęła odkrywać, kim naprawdę byli jej rodzice. Wychowała się w domu pełnym niedomówień i tajemnic. 

– U mnie w domu wszystko było ukrywane, przemilczane. Były kłamstwa. Nie wolno mi było wiedzieć, skąd pochodzę. Bardzo późno dowiedziałam się, że jestem dzieckiem Lebensbornu – mówi w rozmowie z DW.

Lebensborn w Norwegii

Jest rok 1942. Emilie Edelmann jest sekretarką w centrali Lebensbornu w Monachium. Ma romans ze swoim szefem, zachodzi w ciążę. W rodzinnej miejscowości Bad Toelz na południe od Monachium panna z dzieckiem byłaby plamą na honorze rodziny. Dlatego Edelmann prosi o oddelegowanie jej do siedziby Lebensbornu w Oslo.

Lebensborn, stowarzyszenie założone przez SS, działa już od 7 lat. Ma dbać  o czystość i pomnażanie “aryjskiej rasy”. W Norwegii działa 8 ośrodków tej organizacji. Większość małych mieszkańców to dzieci ze związków Norweżek i żołnierzy Wehrmachtu. W jednym z ośrodków wychowuje się także mała Gisela, córka urzędniczki Edelmann.

Wychowanie w cieniu swastyki

Zamiast chrztu matka i dziewczynka przechodzą przez rytuał, podczas którego dziecko dotykane jest sztyletem z inicjałami SS, a mistrz cermonii pyta matkę: “Niemiecka matko, czy jesteś gotowa, pilnować tego dziecka w duchu narodowosocjalistycznej ideologii SS?”. Podczas ceremonii Gisela otrzymuje drugie imię, starogermańskie "Brunhilda”. Dziś cieszy się, że to tylko drugie imię.

Gdy Wehrmacht wycofuje się z Norwegii, Emilie Edelmann organizuje transporty dzieci z norweskich ośrodków Lebensbornu do Niemiec, gdzie przydzielane są niemieckim rodzinom. Czyżby Norweżki tak łatwo godziły się na oddawanie swoich dzieci? W 1947 roku w procesie norymberskim Emilie Edelmann na to pytanie odpowie lakonicznie: “Rozmawiałam z norweskimi matkami o tym, co zamierzają zrobić ze swoimi dziećmi”. Ona sama nie podejmowała przecież żadnych decyzji, a jedynie "wypełniała instrukcje”. Tłumaczyła się tak jak większość przesłuchiwanych po wojnie nazistów.

Zrabowane dzieci: "Nie trzeba być zabitym, by umrzeć"

Córka odkrywa życie matki

Gdy kilkadziesiąt lat później Gisela dotrze do pełnych zeznań swojej matki, odkryje prawdę: przed Trybunałem w Norymberdze Emilie Edelmann znacznie umniejszała swoją role, w rzeczywistości od jej zdania wiele zależało.

– Matka zawsze mówiła, że była w Lebensborn tylko sekretarką. Jeśli w ogóle przyznawała się, że tam pracowała. Zeznała to też w procesie norymberskim. Dopiero po jej śmierci odkryłam, że zajmowała tam wysokie stanowisko i że odpowiadała za przekazywanie dzieci do adopcji i germanizację – przyznaje Gisela. Najbardziej szokuje ją aktywność matki w okupowanej Polsce.

– Często jeździła do Wielkopolski. Tam “troszczyła się” o polskie dzieci, a raczej przekazywała je niemieckim rodzinom.  Odkryłam, że moja matka odpowiadała za przekazywanie do Niemiec zrabowanych dzieci – opowiada Gisela Heidenreich.

Trudne polskie nazwiska

Z akt procesu, który toczył się w sprawie Lebensbornu przed Międzynarodowym Trybunałem Wojennym w Norymberdze wynika, że jedna z wizyt Emilie Edelmann w domu dziecka w okupowanej Wielkopolsce trwała niespełna godzinę, a urzędniczka nie rozmawiała z żadnym z dzieci. Nie przeszkadza jej to jednak następnie zapewnić swoich współpracowników, że w domu dziecka przebywają same niemieckojęzyczne dzieci.

W ten sposób Lebensborn buduje legendę o rzekomych sierotach Volksdojczów z krajów okupowanych, które niemieckie rodziny z Rzeszy powinny przyjmować pod swoje dachy. Na pytanie, dlaczego dzieciom zniemczano nazwiska, Edelmann daje w procesie norymberskim proste wyjaśnienie: “Do zmiany nazwisk dochodziło prawdopodobnie dlatego, że polskie były trudne do wymówienia”.

Łagodne wyroki w Norymberdze

Na czas przesłuchań przed Trybunałem Emilie Edelmann przebywa w areszcie. W jednym z listów do rodziny skarży się na ciężki los internowanych kobiet: “Czy to nie jest niesprawiedliwe, że oddziela się nas od naszych dzieci, że nie możemy być świadkami ich rozwoju?” Zupełnie nie przeszkadza jej natomiast odrywanie dzieci od matek w krajach okupowanych w celu zniemczenia, wszystko działo się bowiem w imię zasilania aryjskiej rasy. Szef SS Heinrich Himmlera głosił przecież, że “zniemczanie z powodów rasowo-biologicznych jest wskazane”.

Alianccy sędziowie łatwo dają się przekonać, że Lebensborn był instytucją charytatywną wspierającą samotne matki. Jego szefowie dostają niewielkie kary, jednak nie za porywanie dzieci, lecz za przynależność do organizacji, która była częścią zbrodniczej SS.

Zrabowane dzieci: "Nie trzeba być zabitym, by umrzeć"

Gisela Heidenreich
Gisela HeidenreichZdjęcie: DW/M. Sieradzka

Szukanie korzeni

Tymczasem w swoim prywatnym życiu Emilie Edelmann nadal wstydzi się, że jest samotną matką. Tłumaczy ludziom, że Gisela to córka jej siostry. Jako dorastająca dziewczyna Gisela dowiaduje się, że jej "ciotka” to jej prawdziwa matka. W dorosłym życiu Giselę czeka kolejne odkrycie. – Zaczęłam szukać. Odnalazłam ojca, co w tym przypadku było bardzo trudne. Wpajano mi, jakie okropne rzeczy robiło SS i ciężko było nagle dowiedzieć się, że ojciec był w SS. Ojciec był esesmanem, a matka pracowała dla reżimu.  Cały czas zmagam się z tą świadomością – opowiada po latach.

Buchcover: Heidenreich - Das endlose Jahr

I na podstawie własnych doświadczeń i jako zawodowa terapeutka Heidenreich twierdzi, że bez odnalezienia swoich własnych korzeni człowiek nigdy nie osiągnie stabilności w życiu. Wiele dzieci, których dzieciństwo naznaczyła wojna, dokonują – jak Gisela – odkryć, które nimi wstrząsają. Pomimo to, jej zdaniem warto nie ustawać w poszukiwaniach.

Monika Sieradzka

 

Zachęcamy do odwiedzania naszych stron na Facebooku (Deutsche Welle na FB), gdzie będziemy dokumentować naszą podróż w poszukiwaniu zrabowanych dzieci.