1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Coraz mniej darów. „W Ukrainie ludzie proszą o jedzenie” 

15 kwietnia 2022

Siergiej pokazuje prawie puste wnętrze busa. Po wybuchu wojny na granicę zaczęła spływać hojna pomoc humanitarna. Ale dzisiaj darów jest już znacznie mniej.

https://p.dw.com/p/4A0Rl
W Zosinie coraz mniej darów. Samochody dostawcze wracają do Ukrainy tylko częściowo załadowane
W Zosinie coraz mniej darów. Samochody dostawcze wracają do Ukrainy tylko częściowo załadowane Zdjęcie: Marcin Buchowski/DW

Coraz mniej darów na granicy

Dorota i Paweł przyjechali do Zosina z Gdańska. –To była szybka decyzja. 700 km, siedem i pół godziny, szybko poszło. W dwa dni się spakowaliśmy. I przyjechaliśmy – opowiadają.

Na granicę przywieźli ponad 220 kilogramów żywności, słoiki, konserwy, ryby. Do tego produkty higieniczne, pieluchy (dla dzieci i dla dorosłych), podpaski, chusteczki nawilżane (dla dzieci i dla dorosłych). Ponadto sprzęt dla żołnierzy - power banki, czołówki, baterie. Ale takich ludzi jak oni przyjeżdża na granicę z Ukrainą coraz mniej.

„Zobacz, mój samochód jest pusty”

Siergiej, który na granicy był już kilka razy, pokazuje wnętrze białej furgonetki. – Za każdym razem jest coraz mniej produktów. Zobacz, samochód jeździ w połowie pusty. Przyjeżdżamy tu, spalamy paliwo, a wracamy tylko z niewielką ilością jedzenia i rzeczy – mówi. 

To prawda, we wnętrzu wozu zmieściłoby się drugie tyle kartonów. Gdyby tylko było skąd je wziąć. W ogóle przed Namiotem Nadziei Caritasu (namiot nr 7) w Zosinie, gdzie jeszcze przed miesiącem, czyli zaraz po tym jak wybuchła wojna, piętrzyły się dary dla Ukrainy, stopniowo robi się pustawo. Spod znikających w szybkim tempie pakunków przebijają drewniane palety wiatr unosi foliowe plandeki, a pod nimi coraz mniej paczek. Niektóre podpisane „dla pastora”, „dla księdza Andrzeja” czekają na konkretnych odbiorców. 

Po darach zostają tylko puste palety
Po darach zostają tylko puste palety Zdjęcie: Marcin Buchowski/DW

Joanna, wolontariuszka Caritasu (przyjechała na trzy dni, została 30) przyznaje, że są braki. – Brakuje nam dostaw. Ukraińcy do nas przyjeżdżają i nie mamy co im dać. Brakuje: żywności, leków, środków higienicznych. O sprzęcie dla żołnierzy mało kto nawet już wspomina, a przecież te nadal jest potrzebny.

„Wojna. Ona będzie trwać długo”

Ołeksandrowi, wolontariuszowi z Ukrainy, wcześniej pomagali polscy klerycy. Klerycy już wyjechali z Zosina, on przyjeżdża nadal, chociaż coraz częściej wraca do Ukrainy pustym samochodem. – Jest połowa tego, co było kiedyś – mówi. – Niestety ludzie przywożą coraz mniej darów – rozkłada ręce Joanna.

Ołeksandr mówi, że zostanie. Nawet kilka godzin. Ma nadzieję, że może ktoś jeszcze dowiedzie pomoc dla Ukrainy. – Rzeczy jest mniej, ale potrzebujących jest coraz więcej. Wojna trwa. Ona nie będzie trwać dwa dni i dwa tygodnie. Ona będzie trwać długo – mówi.

Emerytowany porucznik - również Ołeksandr czeka na granicy cały dzień. Kiedy wybuchła wojna zgłosił się do punktu poborowego, ale armia uznała, że jest za stary, by walczyć. – Dowódca powiedział, że przyszedł rozkaz, żeby nas, starych, ze służby zwolnić – mówi.

Kiedy armia mu odmówiła, Ołeksandr postanowił wozić pomoc humanitarną. – Syn na wojnie, zięć na wojnie, drugi syn jest wolontariuszem, córka wyjechała z kraju. Była pod Hostomelem i napatrzyła się tam na śmierć i okrucieństwo. A ja? Mogę jeździć, więc będę jeździł – stwierdza.

W wypożyczonym dostawczaku ma jeszcze sporo miejsca, boi się, że jeśli auta nie dopakuje to darowane słoiki i puszki rozsypią się i zaczną toczyć po pustej podłodze. Dlatego decyduje się poczekać. 

Kamizelki z blachy

 Witalij, duchowny ukraińskiej cerkwi prawosławnej mówi, że wierni proszą go głównie o jedzenie. – Proszą o żywność i żywnośćProdukty do szybkiego przygotowania, takie, które wystarczy tylko zalać wodą, konserwy. I leki. Leki na serce, leki na nadciśnienie.

Duchowny prawosławny Witalij (batiuszka mówią Ukraińcy) przyjechał z Korosteszowa
Duchowny prawosławny Witalij (batiuszka mówią Ukraińcy) przyjechał z Korosteszowa Zdjęcie: Marcin Buchowski/DW

Witalij (batiuszka mówią Ukraińcy) przyjechał z Korosteszowa, dary zawozi do Biłohorodki, podkijowskiej wsi, położonej 22 kilometry w linii prostej od Buczy. W połowie marca Rosjanie ostrzelali mieszkańców rakietami Grad. –Tu toczyły się walki. We wsi zostało wielu starych ludzi, którzy sami sobie nie poradzą – opowiada Witalij

Ukraińcy mówią, że w kraju większość sklepów świeci pustkami, wiele zakładów żywnościowych zawiesiło produkcję, do tego ceny szaleją. Jajka, które przed wojną kosztowały 28 hrywien, po jej wybuchu zdrożały dwukrotnie.

– Potrzebujemy pomocy, to coraz bardziej widać. Im dłużej trwa wojna, tym więcej problemów z zaopatrzeniem. Jeśli zabraknie darów, ludzie nie będą mieli co jeść – tłumaczy Sergiej.

– Nawet gdyby był towar, to nie ma jak zrobić zakupów. Tam, gdzie toczą się walki ludzie siedzą zamknięci w domach, piwnicach, schronach. Nie mogą wyjść, bo trwa ciągły ostrzał, słychać eksplozje, co chwilę coś gdzieś wybucha – dodaje Witalij.

 – Nasze przedsiębiorstwa nie działają, produkcja wstrzymana, lokalne władze nie są w stanie dostarczyć ludziom wystarczającej ilości jedzenia czy leków. Wiele osób zostało zostawionych samym sobie. Potrzeby Ukrainy są ogromne – mówi dalej Seriej.

Pomagamy wszystkim. Jeśli potrzebne są produkty dla dziecka: pieluchy, słoiki, ubranka, zdobywamy je. Jeśli przyjeżdżają uchodźcy, którzy stracili dach nad głową – przyjmujemy ich w kościele. Żywność, leki, wieźliśmy nawet kule inwalidzkie. Jeździmy na własne ryzyko, nie mamy broni, nie mamy kamizelek kuloodpornych. Media piszą, że niektórzy Ukraińcy chronią się na własną rękę: ochronne kamizelki wycinają z blachy.

Po dniu spędzonym w Zosinie Ołeksandrowi ostatecznie udało się częściowo zapakować busa. – Dziękuję wam Polacy za otwarte serce i dary – mówi i odjeżdża.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>