1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

"Der Spiegel" o grabieży dzieł sztuki w czasach III Rzeszy

Elżbieta Stasik30 stycznia 2013

„Brunatny łup” – pod takim tytułem tygodnik „Der Spiegel” pisze o skarbach zrabowanych w całej Europie przez nazistów i nigdy nie zwróconych właścicielom.

https://p.dw.com/p/17Tll
Zdjęcie: picture-alliance/dpa

Tysiące dzieł sztuki, kosztowna biżuteria, wartościowe nieruchomości w eksponowanych miejscach – lista skarbów zrabowanych przez nazistów jest długa. Tylko w magazynach Pinakoteki w Monachium leżą: prezent Hitlera dla Ewy Braun - wysadzany brylantami platynowy zegarek; 41-częściowy komplet srebrnych sztućców z inicjałami Hitlera; wysadzana brylantami papierośnica Hermanna Göringa; też „należąca” do Göringa skrzynia pełna zagrabionych precjozów – kosztowności ze złota i platyny wysadzanych szlachetnymi kamieniami. Słowem, jak komentuje „Der Spiegel”: „wszystko, czego taki potwór-światowiec potrzebował”.

Skąd nota bene pochodził zegarek Ewy Braun, nie wiadomo, informuje po ukazaniu się artykułu monachijska Pinakoteka. Może został zrobiony na zlecenie Hitlera, możliwe też, że został zrabowany jakiejś żydowskiej rodzinie.

Kłopotliwy skarbiec

Zrabowane przez nazistów skarby są „nieszczęsną spuścizną, przed którą musi drżeć każda młoda demokracja”, pisze hamburski tygodnik pytając, co zrobić ze skarbami, których prawdziwe pochodzenie ciągle jest niewyjaśnione, których nie chce się jednak pokazywać publicznie? „Do depozytu. Zamknąć na wieczne nigdy. Co z oczu, to z myśli”, odpowiada gazeta.

Skarby spoczywające w magazynach monachijskiej Pinakoteki są tylko ułamkiem brunatnego spadku. Prawie siedem dziesięcioleci po zakończeniu II wojny światowej własnością tylko niemieckiego państwa jest blisko 20 tysięcy cennych obrazów, rzeźb, mebli, książek, wartościowych monet.

Deutschland Hitler und Goebbels in Ausstellung Entartete Kunst in München
Hitler i Goebbels na wystawie skonfiskowanej "zwyrodniałej sztuki", Monachium 1937Zdjęcie: picture-alliance/ dpa

Zrabowane dzieła spoczywają w magazynach, są własnością prywatną, wiele jest też wystawianych publicznie. Można je oglądać w państwowych muzeach, w urzędzie Kanclerskim, też w rządowych domach gościnnych i ambasadach Niemiec na całym świecie. „Tylko mówi się o nich niechętnie” – stwierdza „Der Spiegel”. Jak pisze tygodnik, żaden z szefów niemieckiego rządu, począwszy od Konrada Adenauera, skończywszy na Angeli Merkel nie podjął rzeczywiście poważnej, konsekwentnie realizowanej próby zwrócenia zagrabionych dzieł ich prawowitym właścicielom.

Katastrofa moralna

„Obchodzenie się z tym nazistowskim spadkiem jest moralną katastrofą, która rozpoczęła się w latach pięćdziesiątych i trwa do dzisiaj”, konstatuje tygodnik. Sytuacji nie jest w stanie zmienić także placówka zajmująca się badaniem proweniencji zagrabionych dzieł (Arbeitsstelle für Provenienzrecherche und Provenienzforschung) w Berlinie. Powołana została do życia pięć lat temu, poszczególne projekty poszukiwawcze finansuje państwo - od 2012 roku dwoma milionami euro rocznie, przedtem był to milion. Do tego dochodzą też mniej więcej dwa miliony od zaangażowanych w projekty muzeów. Sama placówka dysponuje rocznym budżetem w granicach 360 tys. euro i czterema pracownikami. Ale nie pieniądze są największym problemem placówki. - Brakuje nam lat - mówi jej szef Uwe Hartmann. Od 70-tych do 90-tych lat badanie pochodzenia dzieł sztuki nie odgrywało żadnej roli.

Brillantuhr von Eva Braun
Brylantowy zegarek Ewy BraunZdjęcie: picture-alliance/dpa

Przez pięć lat istnienia placówki jej czterech pracowników zdołało przeprowadzić około stu badań poszukiwawczych, wspiera ona przy tym przede wszystkim małe muzea, które zdane są na ekspertów z zewnątrz. W całym Niemczech jest takich ekspertów około 80, muzeów - ponad trzy tysiące. Jedna z takich ekspertów, przytaczana przez "Der Spiegel" Andrea Bambi szacuje, że wyjaśnienie pochodzenia jednego dzieła sztuki trwa od pół roku do roku. Dyrekcja Państwowych Muzeów Bawarii podaje, że musiałoby przebadać pochodzenie 4,4 tys. obrazów i 770 rzeźb, które znalazły się w muzeum po przejęciu władzy przez nazistów w 1933 roku. Andrea Bambi wylicza, że praca byłaby skończona najpóźniej w 5170 roku, w najlepszym wypadku w roku 2585.

Przegapiona szansa

W blisko siedmiu dziesięcioleciach, jakie minęły od zakończenia wojny był jeden moment, kiedy Niemcom mógł, czy wręcz jak stwierdza „Der Spiegel” - „musiał” powieść się godny przełom w nierozwiązanej kwestii zwrotu zrabowanych skarbów. W grudniu 1998 roku na konferencji w Waszyngtonie przedstawiciele 44 państw zobowiązali się do odnalezienia i zwrotu zagrabionych dzieł pierwotnym właścicielom. W pertraktacjach z ich spadkobiercami miało zostać znalezione „sprawiedliwe rozwiązanie”. Po raz pierwszy od dziesięcioleci znowu mogły być wnoszone żądania restytucyjne. Z werwą zabrał się do wcielenia waszyngtońskich uzgodnień ówczesny pełnomocnik niemieckiego rządu ds. kultury, minister Michael Naumann (SPD). W listach rozesłanych do wiodących niemieckich muzeów domagał się od nich pilnego wszczęcia poszukiwań nazistowskich łupów. Odpowiedziała mu tylko berlińska Fundacja Pruskiego Dziedzictwa Kulturowego.

Wyprawy po łupy

Strategia przyjęta przez wcześniejsze pokolenia muzealników służyła przede wszystkim zapomnieniu, konstatuje „Der Spiegel”. Zapomnianych dzieł sztuki nikt nie będzie się domagać, kiedy zacznie się o nich mówić, posypią się żądania ich zwrotu. Niejeden dyrektor muzeum argumentował przy tym bardzo konkretnie, jak choćby Michael Eissenhauer, były prezydent Niemieckiego Związku Muzeów. Kiedy w 2006 roku z Berlina do żyjącej w Anglii wnuczki byłego żydowskiego właściciela wróciła „Scena uliczna w Berlinie” Ernsta Ludwiga Kirchnera, Eissenhauer mówił o restytucji dzieł sztuki jako o „wielkim biznesie”. „Frankfurter Allegemeine Zeitung” opublikowała swego czasu słowa berlińskiego akcjonariusza sztuki: „Mówi się Holokaust, myśli się pieniądze”. „Bezwstydność”, skomentował cytowany przez „Der Spiegel” Michael Naumann.

Kirchner Berliner Straßenszene New Yorke Museum of Modern Art
"Scena uliczna w Berlinie" Ernsta Ludwiga KirchneraZdjęcie: picture-alliance/dpa

Niemcy mogą się uczyć od Austriaków

Michael Naumann domaga się od następnego rządu Niemiec ustawy, która by konkretyzowała moralne przesłanie waszyngtońskiej konferencji. Były minister ma też pomysł, jak sfinansować intensywne poszukiwania zagrabionych dzieł – na przykład z pieniędzy przeznaczonych na utrzymanie kolejnego, „trzeciego czy czwartego muzeum wypędzonych”. Konkretnie chodzi o plany utworzenia Muzeum Niemców Sudeckich. Z kas federalnych i kas Bawarii wpływa na ten projekt 30 mln euro. „Odprowadzenie z tego budżetu dziesięciu milionów i wetknięcie ich na potrzeby proweniencji, byłoby możliwym rozwiązaniem”, uważa Naumann.

Niemcy mogliby uczyć się od Austriaków, stwierdza "Der Spiegel". W podwiedeńskim klasztorze zmagazynowanych było od końca wojny blisko 8,5 tysiąca dzieł sztuki, zrabowanych przede wszystkim żydowskim właścicielom. Tylko w 93 przypadkach udało się odnaleźć ich spadkobierców. Po półwiecznych, męczących dyskusjach Austria zdecydowała się na „czyste moralnie rozwiązanie": aukcję Christie's na rzecz ofiar nazizmu.

Dochodzenie praw do zrabowanego dzieła na drodze prawnej wymaga pieniędzy i też przede wszystkim czasu. Spadkobiercy kolekcjonera sztuki, Paula von Mendelssohna-Bartholdy'ego od lat usiłują odzyskać od monachijskiej Nowej Pinakoteli "Madame Soler" Picassa. Potomkowie innego kolekcjonera spierają się także od lat o zwrot obrazu Paula Klee ze zbiorów Nadrenii-Westfalii.

Wyjątkiem był gest kolekcjonera sztuki Petera Shale z Coburga, który jesienią ubiegłego roku zwrócił Polsce zrabowanego przez nazistów "Szewca" flamandzkiej szkoły. Zbieracz kupił go w latach 70-tych na pchlim targu w Norymberdze, dopiero lata później dowiedział się, że to zrabowane dzieło sztuki.

dpa, dapd / Elżbieta Stasik

red. odp.: Bartosz Dudek