1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Tajniacy nie mogą pojąć, że za Majdanem kryje się wielkie marzenie

Andrzej Pawlak11 lutego 2014

Ludzie są torturowani przez "nieznanych sprawców", którzy stale zadają porwanym te same pytania: kto opłaca ludzi na Majdanie? Te pytania dają do myślenia - mówi w wywiadzie dla DW Jurij Andruchowycz*.

https://p.dw.com/p/1B6Ro
Juri Andruchowytsch Leipziger Buchmesse
Zdjęcie: picture-alliance/ZB

DW: Pomimo brutalnego użycia siły przez stronę rządową i coraz nowych prób zastraszania opozycji, protestujący na Majdanie nie poddają się. Co ich do tego skłania, z czego czerpią motywację trwania w oporze?

Jurij Andrychowycz: Jądro tego protestu tworzą wyjątkowo inteligentni ludzie, którzy dobrze rozumieją na czym polega taktyka zastraszania. Wiedzą też, że jedynym sposobem skutecznego przeciwstawienia się jej jest nieokazywanie strachu i odpowiadanie na każdy akt użycia siły przez władze nową falą protestów.

Protesty na Majdanie trwają od 21 listopada 2013 roku i niektórzy demonstranci są tam obecni od samego początku. Nie mogą zejść z placu, bo dla nich obecność na Majdanie jest koniecznością życiową, jest częścią ich życia, kto wie, czy nie najważniejszą. Jestem przekonany, że nie okażą zmęczenia, nie zrezygnują i nie wycofają się zanim nie uzyskają zadowalającego ich wyniku.

DW: A na czym miałby polegać taki wynik?

Jurij Andruchowycz: Na podpisaniu układu stowarzyszeniowego Ukrainy z UE. Równie konieczne jest także rozpisanie przedterminowych wyborów prezydenckich i powołanie rządu złożonego z niezależnych ekspertów, który uratowałby gospodarkę kraju przed zapaścią, i który nie służyłby interesom rodzinnego klanu prezydenta Janukowycza.

DW: Powiedział Pan niedawno, że ma Pan wrażenie, że przez Ukrainę przeciągają szwadrony śmierci i porywają najlepszych. Co miał Pan na myśli?

Jurij Andruchowycz: Jedną z pierwszych ich ofiar była dziennikarka Tetiana Czornowoł, pobita niemal na śmierć w nocy z 24 na 25 grudnia, która dużo pisała o tym, co jest najbardziej niewygodne dla ludzi sprawujących władzę: o ich nieruchomościach, majątku, willach i pałacach. I za to się na niej zemścili.

Od tamtej pory było wiele innych, podobnych przypadków. Zawsze dochodzi do nich gdzieś poza miastem. Ludzie są torturowani przez tajemniczych nieznanych sprawców, którzy stale zadają porwanym aktywistom ruchu protestacyjnego te same pytania: kto opłaca ludzi na Majdanie? Czy ruch protestu jest finansowany przez Amerykanów? Kto kryje się za tym protestem? Te pytania dają do myślenia. Nie wiem, kim są ci "nieznani sprawcy". Prawdopodobnie chodzi o funkcjonariuszy tajnych służb, którzy nie mogą pojąć, że za tym ruchem kryje się po prostu wielkie marzenie i wielka nadzieja.

DW: Kiedy Pan sam wyrusza na demonstrację, zabiera Pan ze sobą kask, okulary motocyklowe i grube ubranie jako ochronę przed policją?

Jurij Andruchowycz: Tak, od 22 stycznia. Co prawda wszystkie kaski zostały w Kijowie wyprzedane, ale mam maskę chroniącą przed gazem łzawiącym i okulary ochronne, rozdawane na Majdanie. Wielu demonstrantów odniosło obrażenia oczu. Sytuacja jest wciąż niebezpieczna. Jeśli mówi się, że powstrzymano eskalację, to odpowiada to prawdzie, ale z drugiej strony wygląda na to, że reżim zdecydował się na przerwę dla przegrupowania sił.

DW: Co, Pana zdaniem, przyniosą najbliższe tygodnie?

Jurij Andruchowycz: Bardzo trudno jest pokusić się o jakąś prognozę. Wszystko jest możliwe. Wariantem skrajnym byłaby konfrontacja siłowa połączona ze zniszczeniem Majdanu i ogłoszeniem stanu wyjątkowego, ale możliwe jest też ustąpienie prezydenta Janukowycza. Moim zdaniem dojdzie do czegoś, co leży gdzieś pośrodku pomiędzy obu tymi skrajnościami. Jest nadzieja, że parlament wypracuje jakieś rozwiązanie, choć do tej pory okazał się mało użyteczny. W sumie sytuacja jest nadal napięta. Każdy krok władz, wychodzący naprzeciw żądaniom demonstrantów, został potem przez nie anulowany.

DW: Jakiego wsparcia oczekuje Pan od zagranicy, a zwłaszcza od Unii Europejskiej?

Jurij Andruchowycz: Moim zdaniem UE powinna uruchomić stałe przedstawicielstwo na Ukrainie. Unijni politycy i dyploimaci powinni być wciąż obecni w Kijowie, żeby obserwować wydarzenia na bieżąco i odpowiednio na nie reagować. Moim zdaniem nie wystarcza, że wysoki przedstawiciel UE ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Catherine Ashton i komisarz ds. rozszerzenia i polityki sąsiedztwa w KE Stefan Fülle co parę tygodni przyjeżdżają na jeden dzień do Kijowa, żeby porozmawiać z prezydentem i demonstrantami, po czym wyjeżdżają. Patrząc strategicznie ważne jest, żeby Ukraina miała perspektywę wejścia do Unii Europejskiej, nawet jeśli w tym przypadku mamy do czynienia z perspektywą bardzo odległą.

DW: Jak, Pana zdaniem, w przyszłości ukraińskie społeczeństwo powinno ustosunkować się do wydarzeń z ostatnich tygodni, które chwilami ocierały się o wojnę domową?

Jurij Andruchowycz: Uważam za konieczne powołanie komisji ekspertów, która zgromadzi poparte dowodami informacje o przestępstwach przeciwko ludzkości popełnionych w tym czasie. Z komisją tą powinni współpracować eksperci z zagranicy, ponieważ rozmiar tych przestępstw jest tak wielki, że my, z naszymi znikomymi doświadczeniami i kwalifikacjami w tej trudnej materii prawnej, sami sobie nie poradzimy.

Wszystko powinno zostać zbadane. Przeciwko demonstrantom użyto niedozwolonej amunicji i armatek wodnych w temperaturze grubo poniżej zera. Były przypadki stosowania tortur. Do dziś ok. 40 osób uchodzi za zaginione. Ukraińskie społeczeństwo potrzebuje śledztwa w tej sprawie, żeby coś takiego nigdy już się nie powtórzyło.

Z Jurijem Andruchowiczem rozmawiała Nina Werkhäuser

Przekład: Andrzej Pawlak

*Jurij Andruchowycz, pisarz, poeta, eseista i tłumacz, jest jednym z czołowych ukraińskich intelektualistów

Red. odp.: Bartosz Dudek