1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Protesty w Chile. "Ogromna niesprawiedliwość"

Diego Zuniga
22 października 2019

Iskrą, która wywołała gwałtowne protesty w Chile, były podwyżki cen biletów. Społeczne niezadowolenie w tym kraju sięga jednak znacznie głębiej. Miesiąc przed szczytem APEC rząd znalazł się w trudnej sytuacji.

https://p.dw.com/p/3RjIO
Protesty w Chile przybrały formę aktów wandalizmu
Protesty w Chile przybrały formę aktów wandalizmuZdjęcie: Reuters/I. Alvarado

Niecały miesiąc przed międzynarodowym szczytem Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku (APEC), który ma odbyć się w Santiago, sytuacja polityczna i społeczna w Chile jest napięta. Protesty przeciwko podwyżce cen biletów na metro wybuchły w zeszły poniedziałek (14 października). Od tamtego czasu wydarzenia w tym bogatym na tle Ameryki Południowej kraju przybrały niepokojący obrót. Społeczne niezadowolenie przerodziło się w zamieszki, podczas których demonstranci niszczą dworce kolejowe, podpalają autobusy, supermarkety i inne budynki w stolicy kraju - Santiago. Masowe protesty szybko rozprzestrzeniły się także na inne regiony kraju. Od początku w zamieszkach zginęło już 15 osób, a 2,6 tys. zostało aresztowanych.

Rząd prezydenta Sebastiana Pinery zareagował na wydarzenia, tłumacząc że zniszczenia są dziełem „wandali”. Wprowadził w stolicy stan wyjątkowy, w tym godzinę policyjną - środki, których nie stosowano od 1990 roku, odkąd w Chile przywrócono demokrację. Wyjątkiem były przypadki katastrof naturalnych.

To jedynie pogorszyło sytuację, a zwiększając społeczne oburzenie. W Santiago i okolicach praktycznie nie funkcjonuje transport publiczny. Anulowano loty, sklepy są zamknięte do odwołania, a zajęcia w szkołach zostały zawieszone.

– Zamiast okazać empatię, rząd odpowiedział ‘twardą ręką’, zaprzeczając cierpieniu obywateli i odrzucając ich żądania sprawiedliwości - mówi w rozmowie z Deutsche Welle Jorge Saavedra, wykładowca z Wydziału Socjologii Uniwersytetu w Cambridge.

Ekspert podkreśla, że problem ten jest widoczny już od jakiegoś czasu i po części właśnie to wywołało potężne niezadowolenie społeczeństwa.

– Deklaracje ze strony ministrów, którzy lekceważą cierpienie ludzi i mówią im na przykład, że długie kolejki do lekarzy są szansą na spotkania towarzyskie, pokazują nonszalancję tego rządu, który nie ma zdolności komunikacyjnych, by wczuć się w trudną sytuację obywateli - tłumaczy Saavedra.

W stolicy Chile Santiago płoną domy, dewastowane są sklepy
W stolicy Chile Santiago płoną domy, dewastowane są sklepy Zdjęcie: Reuters/J. L. Saavedra

Wykorzystane i zmęczone społeczeństwo

Prezydent Sebastian Pinera powiedział tydzień temu, że Chile było „oazą” w Ameryce Łacińskiej. Jak należy więc rozumieć wybuch tak wielkiego niezadowolenia w kraju, który ma zdrowe wskaźniki makroekonomiczne i jest postrzegany jako pokojowy?

– Aroganckie wytykanie palcem, szczególnie w momencie, gdy dochodzi do głębokich podziałów społecznych, nie jest zbyt mądre - mówi Deutsche Welle Cristobal Bellolio, prawnik i adiunkt specjalizujący się w filozofii politycznej z Adolfo Ibanez University w Santiago. Jak podkreśla, podziały w społeczeństwie mają związek z jakością życia, która często jest dla ludzi nieosiągalna. – My, Chilijczycy, płacimy za usługi więcej, niż pozwalają nam na to nasze kieszenie - wyjaśnia.

– Jeśli dokładniej przyjrzysz się Chile, dostrzeżesz dowody na ogromną społeczną, kulturalną, ekonomiczną i polityczną niesprawiedliwość. Dobry wizerunek tego kraju opiera się na słabych filarach, podpieranych w dużej mierze przez cierpliwość ludzi, którzy mają już dość wykorzystywania - tłumaczy Saaverdra.

Wzrost cen za przejazdy komunikacją publiczną były tylko iskrą, która wznieciła ogień w kraju, gdzie prywatyzowane są podstawowe usługi, społeczne zabezpieczenia są niepewne, a przywileje niektórych grup rozzłościły dużą część społeczeństwa, która czuje, że zostało odsunięte na bok.

– To, co zaczęło się od sprzeciwu wobec podwyżek cen biletów, osiągnęło apogeum, gdy ludzie zaczęli wyrażać swoje ogólne, społeczne zmęczenie, związane z systematycznym wzrostem kosztów utrzymania - mówi Bellolio. Ekspert uważa jednak, że akty wandalizmu mogą mieć negatywny wpływ na żądania obywateli.

– Władza wysłuchuje żądań ruchów społecznych, o ile mają one poparcie ze strony społeczeństwa. Ale jeśli palisz stację metra i sklepy spożywcze - miejsca zatrudnienia dla tych, którzy mieszkają w pobliżu - ludzie będą mieli dość protestów - wyjaśnia ekspert.

Władze nie wiedzą jeszcze, kto dokładnie stoi za serią niszczycielskich zamieszek. Podejrzewa się o to grupy anarchistów i zmarginalizowane grupy społeczne, choć okazję do wszelkiego rodzaju prowokacji wykorzystują też pojedynczy przestępcy, niszcząc infrastrukturę niezbędną do normalnego funkcjonowania miasta.

Reakcje prezydenta Sebastiana Pinery są zbyt opieszałe i nieskuteczne
Reakcje prezydenta Sebastiana Pinery są zbyt opieszałe i nieskuteczne Zdjęcie: picture-alliance/dpa/L. Hidalgo

Nieobecny rząd

We wszystkich mediach wiele osób zastanawia się, dlaczego chilijski rząd potrzebował tak dużo czasu, żeby zareagować na protesty i dlaczego prezydent Pinera był nieobecny podczas rozwoju kryzysu. Dopiero w sobotę zdecydował się na krótkie wystąpienie publiczne.

– Myślę, że rząd tak szybko przekazał kontrolę nad demonstracjami armii, ponieważ tak naprawdę nigdy nie był w stanie poradzić sobie z sytuacją. To, co dzieje się teraz w Chile, nie było oglądane w tym kraju od pięciu dekad - mówi Saavedra. Ekspert z Uniwersytetu w Cambridge prognozuje, że rząd, który sprawuje władzę dopiero od 19 miesięcy, ma przed sobą trudną drogę.

– Rząd działał bardzo niezdarnie. Ograniczył problem do kwestii porządku publicznego i przegapił złotą okazję. A kiedy prezydent Pinera ogłosił, że wycofuje się z podwyżek cen biletów za metro, było już za późno – podkreśla Bellolio. – Jego działania były niekompetentne i niedbałe. Był nieobecny, a przekazanie kontroli wojsku jest tego wszystkiego dowodem - zaznacza ekspert.

Czy w obliczu gwałtownych protestów Chile może zorganizować szczyt APEC? Bellolio ma co do tego wątpliwości.

– Nie wiemy, czy ten gniew społeczny jest swojego rodzaju „katharsis”, które się skończy, czy też istnieją oragnizacje, które przygotowują więcej protestów. Jeśli rząd zareaguje teraz, może mieć szansę, by uratować szczyt - podkreśla ekspert.