1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Matthias Nawrat: Pisząc szukam korzeni

Elżbieta Stasik10 kwietnia 2016

Urodzony w Opolu i żyjący w Niemczech pisarz Matthias Nawrat (rocznik 1979) ma na swoim koncie trzy, znakomicie przyjęte książki, ostatnia „Wszystkie śmierci dziadka Jurka” ukaże się w czerwcu na polskim rynku.{WYWIAD}

https://p.dw.com/p/1IRcV
Matthias Nawrat an der Grabstätte von Bertold Brecht und Helene Weigel
Matthias Nawrat przy grobie Bertolda Brechta i Heleny Weigel na cmentarzu Dorotheenstädtischer Friedhof w BerlinieZdjęcie: DW/E. Stasik

Uwagę zwrócił na siebie już debiutancką powieścią „Wir zwei allein” (2012). Druga: „Unternehmer” (2014) została nominowana m.in. do prestiżowej nagrody literackiej Deutscher Buchpreis. W 2015 ukazała się książka „Wszystkie śmierci dziadka Jurka” uhonorowana nagrodą Alfreda Döblina, przyznawaną młodym pisarzom przez Akademię Nauki i Literatury w Moguncji. Z rodzinnych opowieści, rozmów i grzebania po archiwach na 416 stronach powstał widziany z perspektywy wnuków absurdalny, refleksyjny i tragiczny portret Polski i Europy XX wieku.

Pisarz mówi po polsku, ale cierpi z powodu niedoskonałej znajomości polszczyzny, która wystarcza, by rozmawiać, ale nie wystarcza by w niej pisać.

DW: Dobrze się Pan bawił pisząc „Wszystkie śmierci dziadka Jurka”?

Matthias Nawrat: Tak, bardzo dobrze, chociaż bywało, że ta zabawa stawała mi w gardle. Bo w gruncie rzeczy dla mnie nie jest to humorystyczna książka. Ta konfrontacja z przeżyciami mojej rodziny, opisanie przez pryzmat tych przeżyć wydarzeń XX wieku, czasami było trudne. Humor był narzędziem, który pozwolił mi opowiedzieć tę historię.

Dlaczego?

Bo humor odgrywał też bardzo ważną rolę w rodzinnych opowieściach. Oczywiście wiele tych historii zawartych w książce jest fikcją, nie jest to książka autobiograficzna, ale w opowieściach rodziców czy dziadków humor był zawsze obecny. Dopiero później zrozumiałem, że to była ich strategia, tylko tak byli w stanie przeżyć te totalitaryzmy.

Czy przeszłość była w domu ciągle obecna?

W pewnym sensie tak. Kiedy odwiedzaliśmy dziadków, oni bardzo często opowiadali. Myślę, że w niemieckich rodzinach jest trochę inaczej, że babcie i dziadkowie moich rówieśników nie pytani nie wracają tak do przeszłości. Moi dziadkowie opowiadali bardzo często, wydaje mi się, że przekazanie tych historii było dla nich bardzo ważne.

Czy właśnie z tych rozmów, opowieści wzięła się w Panu potrzeba napisania tej książki, ta swoista rozprawa z przeszłością?

Jest to dla mnie też swego rodzaju pożegnanie z dzieciństwem. Nie tylko spojrzenie na historię kraju, z którego pochodzę, na historię XX wieku. Na pewnym etapie mojego życia, kiedy miałem jakieś 25 lat, stało się to dla mnie bardzo ważne. Trudno mi powiedzieć, czy dlatego, że dziadkowie zaczęli odchodzić, czy też dlatego, że dystans do przeszłości stał się tak duży, iż czułem, że trzeba ją uchwycić, zatrzymać, żeby nie zniknęła. Ale myślę, że przede wszystkim śmierć babci i dziadków sprawiła, że zacząłem tak intensywnie zajmować się przeszłością.

Byłoby przesadą mówienie o swoistym katharsis?

W pewnym sensie tak, chociaż... Pracując nad tą książką cały czas czułem, że katharsis byłoby blasfemią. Nie można zajmować się Oświęcimiem, by poczuć się później oczyszczonym, by poczuć ulgę.

Matthias Nawrat und Andreas Fanizadeh
Spotkanie z literaturą w Domu Brechta: Matthias Nawrat (z l.) i prowadzący wieczór dziennikarz "taz" Andreas FanizadehZdjęcie: DW/E. Stasik

Ma Pan w swoim dorobku już trzy książki – ostatnia, o której mówimy, to spotkanie z Polską i historią XX wieku, dwie poprzednie są – bardzo upraszczając – wyrazem miłości do Schwarzwaldu. Tyle już Pan jeździł, widział Pan kawał świata, ale literacko, przynajmniej dotąd, jest Pan wierny tym dwóm miłościom.

Może dlatego, że pisząc szukam korzeni. Długo mieszkałem we Freiburgu, pochodzę z Polski i te miejsca są dla mnie bardzo ważne. Kiedy piszę, próbuję gdzieś zakorzenić moje opowieści. W moich dwóch pierwszych książkach historii nie ma w ogóle, zacząłem się nią interesować dopiero później. A ponieważ moja prywatna historia jest połączona z Polską, w chwili, kiedy czułem potrzebę zagłębienia się w przeszłość, kiedy pracowałem nad tą trzecią książką, musiała ona mieć coś wspólnego z Polską.

Jest Pan z wykształcenia też biologiem. Pracował pan w tym zawodzie?

Pracowałem jako dziennikarz naukowy. Skończyłem biologię, ale już w połowie studiów wiedziałem, że nie chcę zostać naukowcem, tylko chcę pisać. Zdecydowałem się jednak na pracę dziennikarską, bo, cóż, potrzebowałem pieniędzy. Było to więc początkowo pójście na kompromis.

Wróćmy zatem do literatury. W swoich książkach żongluje Pan skojarzeniami, czasami jest ich takie spiętrzenie, że trochę nawet przeszkadza. Skąd się to bierze, tak się kotłują te skojarzenia w Pana głowie, że musi je Pan z siebie wyrzucić?

Myślę, że tak. Zwłaszcza na początku, kiedy zacząłem pisać, chciałem wiedzieć, co jest możliwe, co można zrobić z językiem. Teraz już bardziej interesuje mnie pewna minimalizacja. Wydaje mi się, że tymi trzema książkami zamknąłem pewną fazę, szukam innej formy wyrazu. Wówczas jednak byłem zafascynowany niemieckim, ciągle zresztą mnie jeszcze fascynuje. Może dlatego, że miałem 10 lat, kiedy zacząłem się go uczyć jak ojczystego języka.

Brecht-Haus in Berlin
Nobilitująca scena wieczorów literackich: Dom Brechta w BerlinieZdjęcie: DW/E. Stasik

Czy ma Pan swojego literackiego idola?

Mam paru. Sądzę, że winę za to, że podczas studiów biologii w ogóle zacząłem pisać, ponosi Lem. Bardzo dużo czytałem wtedy Lema. Potem odkryłem Maxa Frischa, zaczytywałem się w Gombrowiczu, chociaż ta faza już się skończyła. Powiedziałbym jednak, że więcej czytałem „wschodnich” pisarzy, chociaż nie jestem w stanie nazwać jednego takiego idola.

Pytam o to, bo w recenzjach, które przeglądałam, jest Pan porównywany z: Gombrowiczem, Hrabalem, Robertem Walserem, Thomasem Bernhardem, Witkiewiczem, Brunonem Schulzem i jeszcze z Knutem Hamsunem. Nobilitujące, ale chyba też trochę irytujące, czy nie?

Oczywiście, zawsze trochę irytuje, bo każdy pisarz chce być indywidualnością, nie czyjąś kopią. Ale recenzenci potrzebują kontekstu literackiego i chyba stąd te porównania. Oczywiście widzę też pewne odniesienia w moich książkach, bo są to wszystko pisarze, którzy mnie interesowali, chociaż na przykład Hamsuna nigdy nie czytałem.

Zróbmy kolejny skok myślowy. Został Pan, że tak powiem, wywieziony bez pytania, wyrwany jako dziesięciolatek ze znanego otoczenia, ze szkoły, grona przyjaciół. Gdyby teraz mógł Pan samodzielnie podjąć decyzję, zdecydowałby się Pan na taką radykalną zmianę, jaką jest emigracja?

To prawda i pamiętam, że nie było to łatwe. Z drugiej strony, chociaż nie powiedziałbym, że doświadczenie to ułatwiło mi życie, otworzyło przede mną nowe horyzonty, było swego rodzaju furtką na świat. Ale chyba nie ma sensu zastanawiać się, co by było gdyby, kim byłbym dzisiaj, gdybyśmy nie wyjechali z Polski. Nie da się odpowiedzieć na to pytanie i myślę, że dobrze się stało, jak się stało. Gdybym mógł wtedy sam podjąć decyzję, nie wiem, jaka by była.

Natomiast kiedy dzisiaj pomyślę, że miałbym wyjechać do innego kraju, jeszcze raz nauczyć się nowego języka, niechętnie bym to zrobił. I to naprawdę przez język. Bo język jest dla mnie najważniejszy i kiedy czuję, że nie łapię niuansów, męczę się. Nauczenie się nowego języka tak, by można było funkcjonować, wymagałoby znowu ogromnej pracy przez dobre 7-8 lat. Tym bardziej czuję ogromny respekt przed moimi rodzicami, którzy właściwie od podstaw nauczyli się niemieckiego.

Od kilku lat żyje Pan w Berlinie. Był to świadomy wybór?

Moim ostatnim przystankiem była Szwajcaria (Biel/Bienne – przyp. DW). Było to chyba piąte już z kolei ładne, ale małe miasto, w którym żyłem i czułem potrzebę pomieszkania w większym mieście, trochę bardziej zepsutym, brzydszym. Jestem w Berlinie od czterech lat i jak dotąd bardzo mi się tu podoba.

Ma Pan swój rytm pracy? Nie wiem, pisze Pan zazwyczaj w nocy albo tylko rano?

Rano. Próbuję wstać wcześnie, o 7-7:30 i od razu siadam do biurka i próbuje gdzieś tak do 12-13 pisać. To są moje najlepsze godziny. Jeżeli nie napiszę niczego przed południem, po południu jest mi już trudno. Czasami jeszcze siadam po południu, coś napiszę, dużo wtedy czytam, robię korekty, ale przedpołudnie jest dla mnie bardzo ważne. Ponieważ jestem dużo w drodze, czasami pracuję też na przykład w pociągach.

Ma Pan już pomysł na następny projekt?

Dopiero powoli zaczynam się zastanawiać, jeszcze nie wiem dokładnie.

Przypuszczam, że śledzi Pan też wydarzenia ostatnich miesięcy w Polsce, reakcje zwłaszcza mediów w Niemczech – bo też trudno je przeoczyć. Jak Pan to odbiera?

Po pierwsze to, co się dzieje w Polsce, budzi we mnie pewne obawy, chociaż na pewno moje spojrzenie jest bardziej zróżnicowane. A po drugie uważam, że sposób mówienia o sytuacji w Polsce w niemieckich mediach jest dość jednostronny. Bo nikt nie próbuje zrozumieć, co się w Polsce właściwie dzieje i dlaczego, co jest podłożem tych przeobrażeń. Ale cieszę się, że dużo polskich pisarzy zabiera głos w niemieckich mediach i próbuje pokazać sytuację w Polsce z różnych punktów widzenia. Nie wiem, sytuacja jest skomplikowana i mam nadzieję, że dużo nie zostanie zburzone, zobaczymy, co przyniesie przyszłość.

Wczesnym latem będzie miał Pan w Polsce pierwsze wieczory literackie. Cieszy się Pan?

Bardzo się cieszę, bardzo jestem otwarty, mam nadzieję, że ludzie będą zainteresowani moją książką i cieszę się na rozmowy z polskimi czytelnikami. Jestem ciekaw, jak to w ogóle jest w Polsce w tych kręgach literackich, bo oczywiście bywam w Polsce regularnie, ale jeszcze nigdy nie byłem na spotkaniu literackim. Jestem ciekaw.

Z Matthiasem Nawratem rozmawiała Elżbieta Stasik

Powieść „Wszystkie śmierci dziadka Jurka” w tłumaczeniu Anny Wziątek ukaże się w czerwcu 2016 nakładem wydawnictwa Bukowy Las.