1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Niewygodna przeszłość

24 lutego 2010

5. sierpnia BdV będzie w Stuttgarcie uroczyście obchodził 60. rocznicę ogłoszenia "Karty Wypędzonych". Zanim strzelą korki od szampana, Związek musi uporać się z brunatną przeszłością wielu swych założycieli i działaczy.

https://p.dw.com/p/M9il
Związek Wypędzonych ma problem z przeszłością
Związek Wypędzonych ma problem z przeszłością

O tym, że wielu prominentnych działaczy Związku Wypędzonych należało do NSDAP, SS i innych organizacji nazistowskich, stało się w Niemczech głośno po artykule zamieszczonym w 33 numerze tygodnika Der Spiegel z 2006 roku. W odpowiedzi na ujawnione wtedy fakty, szefowa Związku, Erika Steinbach, zleciła Instytutowi Historii Najnowszej w Monachium przeprowadzenie analizy naukowej.

W najnowszym, 8 numerze Spiegla z 22 lutego tego roku, znajdujemy artykuł podsumowujący rezultaty pracy naukowców z monachijskiego Instytutu. Na razie mamy do czynienia ze wstępną wersją raportu, która liczy 113 stron i... wymaga wielu poprawek. Okazuje się, że wybielanie brunatnej przeszłości części założycieli i pierwszego kierownictwa Związku Wypędzonych nie jest wcale prostą sprawą, co przyznała zresztą sama Erika Steinbach, oświadczając reporterowi Spiegla, że raport zawiera "błędy, które trzeba będzie skorygować".

Szefowa Wypędzonych Erika Steinbach w Berlinie na posiedzeniu prezydium BdV (11.02.2010)
Szefowa Wypędzonych Erika Steinbach w Berlinie na posiedzeniu prezydium BdV (11.02.2010)Zdjęcie: picture-alliance/dpa

Badanie, czy wybielanie?

W każdym, szanującym się badaniu naukowym - zwłaszcza dotyczącym zdarzeń z przeszłości - chodzi najpierw o ustalenie faktów. Potem przychodzi kolej na ich ocenę, z czym często wiążą się trudności, bo kryteria i opinie oceniających mogą się od siebie różnic. Tym razem jednak, jak podkreśla Spiegiel, wynajętemu przez Instytut Historii Najnowszej historykowi Matthiasowi Lempartowi "chodziło przede wszystkim o odciążenie działaczy Związku Wypędzonych".

Tygodnik zwraca też uwagę na, jak pisze "nie pozbawiony pikanterii fakt", że prace nad raportem nadzorował osobiście Manfred Kittel, który niedawno został wybrany dyrektorem powstającego muzem wysiedlonych, znanego lepiej pod nazwą "Widoczny Znak".

Deutschlandhaus w Berlinie-Kreuzbergu. To miejsce ma upamiętniać uczeczki i wypędzenia
Deutschlandhaus w Berlinie-Kreuzbergu. To miejsce ma upamiętniać uczeczki i wypędzeniaZdjęcie: Picture-Alliance / Tagesspiegel

Wybrała go Rada Fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie". Wcześniej 47-letni Manfred Kittel był pracownikiem wspomnianego wyżej Instytutu Historii Najnowszej w Monachium i zajmował się głównie stosunkami niemiecko-francuskimi oraz problematyką wysiedleń Niemców sudeckich.

Der Spiegel nie stawia otwarcie zarzutu stronniczości i nierzetelności naukowej ani Lempartowi, ani też Kittelowi. Przytacza za to fakty, świadczące o tym, że w analizie będącej ich wspólnym dziełem, od czego zresztą teraz Kittel się gwałtownie odżegnuje, więcej mówi się o dokonaniach ojców-założycieli BdV po wojnie, niż o tym, co robili podczas wojny.

Trzy życiorysy

Z badań innego historyka, specjalizującego się w problematyce Niemców sudeckich i stosunków niemiecko-czeskich, Manfreda Spätera, wynika, że wśród 30 działaczy Związku Wypędzonych, których podpisy widnieją pod tekstem "Karty Wypędzonych", co najmniej 20 było wcześniej członkami partii NSDAP lub SS.

Wypędzenie Niemców sudeckich z Czechosłowacji.
Wypędzenie Niemców sudeckich z Czechosłowacji.Zdjęcie: AP

Der Spiegel zajmuje się bliżej trzema z nich. Pierwszy z tej trójki, to Rudolf Lodgman von Auen, długoletni rzecznik Ziomkostwa Niemców Sudeckich, który jeszcze w roku 1960 protestował publicznie przeciwko procesowi Eichmanna. Lodgman nie był członkiem partii nazistowskiej, ale wylewnie dziękował Hitlerowi za zajęcie Sudetów przez Wehrmacht. Był także znany z wypowiedzi o jawnie antysemickim charakterze.

W opinii autora analizy Matthiasa Lemparta, brak partyjnej legitymacji w kieszeni Lodgmana dowodzi, że nie można uznać go za nazistę, a o jego postawie wobec Holocaustu świadczy, że "nigdy nie wzdragał się pozdrowić na ulicy znane mu osobiście Żydówki".

Drugim działaczem BdV, o którym szerzej wspomina Spiegel, nawiązując do analizy pióra Matthiasa Lemparta, jest długoletni działacz BdV Rudolf Wagner. Podczas wojny Wagner jako Obersturmführer SS - co odpowiada randze porucznika - pełnił czasowo służbę w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy kierowanym przez Heinricha Himmlera. W opinii służbowej z 1944 r. jego ówczesny przełożony napisał, że Wagner "wyróżnia się jasną i bezkompromisową postawą narodowego socjalisty".

Ostatnim z tej trójki jest były dowódca plutonu SA Alfred Gille, od 1937 r. członek NSDAP, numer legitymacji partyjnej 6.019.687, w latach trzydziestych burmistrz Giżycka (Lötzen). Po wojnie Gille był przez wiele lat czołowym działaczem Ziomkostwa Prus Wschodnich

Wszystko kwestią gustu?

Co łączy te trzy postacie? Przede wszystkim jedno: cała trójka była prominentnymi działaczami BdV. Resztę można interpretować rozmaicie i to właśnie czyni Matthias Lempart.

Lodgman nie był członkiem partii hitlerowskiej i pozdrawiał na ulicy znajome Żydówki. Oba te fakty należy uwzględnić, oceniając go jako człowieka i działacza BdV - pisze Lempart. Wagner był oficerem SS, ale takich były tysiące. Każdy był oceniany rutynowo. W jego opinii z 44 roku powtarzały się takie same lub podobne sformułowania, jak w opiniach wystawianych innym. Nie każdy oficer SS był za to ludobójcą.

Związek Wypędzonych BdV, Fotomontaż
Związek Wypędzonych BdV, FotomontażZdjęcie: AP/dpa/DW Montage

Gille był członkiem partii, ale wstąpił do niej dopiero w 1937 roku z "czystego pragmatyzmu, lub w najgorszym razie, oportunizmu". Czy nie będąc w NSDAP mógł zostać burmistrzem? Pytanie czysto retoryczne.

Autorzy artykułu w Spieglu nie podważają takiego sposobu rozumowania i argumentowania, uznając go za jeden z możliwych. Zracają jedynie uwagę, że równie dobrze można było skupić się na innych faktach, mniej wygodnych dla tych trzech osób. Można, na przykład, potraktować odkomenderowanie Wagnera do Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy jako wyróżnienie i dowód zaufania do niego jako zagorzałego nazisty. Tym bardziej, że ciąży na nim - nie udowodnione - podejrzenie o udział w zbrodniach wojennych w Belgradzie. Podobnie zresztą, jak na Gillem, który służył na Zaporożu, ale kiedy mordowano tam Żydów przebywał, jak twierdzi, na urlopie.

Stronnicza analiza?

Krytyka Spiegla odnosi się do przyjętej przez autora, pracującego na zamówienie Związku Wypędzonych, analizy faktów przemawiającej na korzyść osób, o których mowa. Rodzi to podejrzenia o chęć spełnienia oczekiwań zamawiającego. Tym bardziej, że analiza ta stanowi reakcję na podniesione w 2006 roku przez Der Spiegel zarzuty przeciwko brunatnej przeszłości wielu znanych działaczy BdV.

Dziwi także to, że BdV, reprezentujący - jak stale podkreśla jego szefowa Erika Steinbach - interesy dwóch milionów członków, zdobył się na zaledwie tysiąc euro na analizę jego historii. Łączne koszty tej analizy wyniosły sto tysięcy euro, ale wysupłano je z budżetu ministerstwa spraw wewnętrznych. Jeden procent kosztów to - mówiąc złośliwie - jednoprocentowe zainteresowanie poznaniem własnej historii.

Przyznaje to zresztą sama Erika Steinbach. Zasłania się, że na razie ma do czynienia ze wstępnym opracowaniem, wymagającym korekty. Ma na to pięć miesięcy, jeśli jubileuszowe obchody podpisania "Karty Wypędzonych" piątego sierpnia mają wypaść na piątkę.

(Der Spiegel) Andrzej Pawlak

Red. odp.: Iwona Metzner