1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Polscy kurierzy oszukani w Niemczech: „Nie odpuściliśmy"

28 maja 2021

Spali w samochodach w lesie, a policja brała ich za złodziei. Tymczasem to oni padli ofiarą nieuczciwego pracodawcy i systemu, który spycha ryzyko z dużych firm na zwykłych kierowców. Teraz liczą na szczęśliwy koniec.

https://p.dw.com/p/3u8mt
Polnische Paketbote GSL
Zdjęcie: Grzegorz Szymanowski /DW

Najgorszy moment przyszedł po czterech nocach spędzonych w samochodach zaparkowanych w lesie. Przemoknięci od deszczu, zmęczeni i głodni, po pomoc i prysznic poszli do Caritasu. – Przed świętami sam rozdawałem w Polsce posiłki dla potrzebujących, a teraz byłem po drugiej stronie – mówi Wojciech z Bydgoszczy. – Nie wiedziałem, że coś takiego spotka mnie w Niemczech.

W tak tragiczną sytuację wepchnęła Polaków firma Lohof Transport z Eisenach w Turyngii, dla której od początku kwietnia rozwozili paczki. Po tym, jak nie dostali wypłaty i wspólnie złożyli wypowiedzenie, zostali wyrzuceni z hotelu pracowniczego. Zostały im jedynie kluczyki do samochodów, które zatrzymali jako środek nacisku. – Wiedzieliśmy, że jeśli wrócimy do Polski to nigdy nie zobaczymy pieniędzy – mówi jeden z mężczyzn po tygodniu nerwów. 

W takich warunkach polscy kurierzy walczyli o zaległą zapłatę
W takich warunkach polscy kurierzy walczyli o zaległą zapłatęZdjęcie: Privat

Przez cztery dni koczowali w lesie, kilkakrotnie musieli tłumaczyć się policji, którą nasyłał na nich były pracodawca, oskarżając o kradzież samochodów. Pieniądze na jedzenie pożyczali od rodzin w Polsce, banki zaczęły zgłaszać się z powodu zaległych rat kredytów. Szef przez cały czas miał odmawiać grupie 13 Polaków zapłaty, chociaż pieniądze otrzymać miało ok. 30 pozostałych kierowców z Niemiec, Rosji i Mołdawii.

Porozumienie po interwencji GLS

Sytuacja poprawiła się dopiero po tym, jak sprawę opisała w środę (26 maja) Gazeta Wyborcza. Historia kurierów koczujących w lesie rozniosła się w mediach społecznościowych i dotarła do firmy spedycyjnej GLS, której podwykonawcą był Lohof Transport. Spółka wynajęła mężczyznom hotel, a w piątek (28.05.2021) doszło do porozumienia między podwykonawcą a kierowcami w siedzibie GLS. – Czekamy na finał, czyli przelewy na koncie. Dopóki nie zobaczymy pieniędzy sprawa nie jest skończona – mówi DW Wojciech.

Główny magazyn GLS w Neuenstein (Hesja), niemal w samym środku Niemiec
Główny magazyn GLS w Neuenstein (Hesja), niemal w samym środku NiemiecZdjęcie: Grzegorz Szymanowski /DW

Szef Maik Lohof nie chciał odpowiedzieć na żadne z naszych pytań. GLS poinformowało nas, że Lohof miał wpaść w kłopoty finansowe i teraz to spółka zabezpieczyła jego „krótkoterminową płynność finansową”, aby pokrył zaległe wypłaty. Dlaczego pieniędzy nie otrzymali tylko Polacy? GLS tego nie wie: – Niezależnie od dalszych ustaleń GLS natychmiast kończy współpracę z tą firmą transportową – poinformowała rzeczniczka spółki.

„Myślał, że się poddamy”

Przez ostatnie dwa tygodnie polscy kierowcy swoją historię musieli opowiadać już tylu policjantom i urzędnikom, że gdy spotykamy się w pobliżu siedziby GLS, opowiadają ją wielogłosem: jeden kończy, a drugi kontynuuje. Piotr jest z Lublina, Łukasz z Łodzi, Adrian z Krakowa, Paweł z Gorzowa Wielkopolskiego, a Dawid z Tomaszowa Lubelskiego. Wszyscy mają po dwadzieścia parę lat. Wiekiem wyróżnia się tylko 45-letni Adam: – Jest jak nasz tata – mówi jeden z chłopaków. Nie znali się wcześniej, ale wspólna walka ich do siebie zbliżyła.

Polscy kurierzy, którzy walczyli o zaległą wypłatę
Polscy kurierzy, którzy walczyli o zaległą wypłatęZdjęcie: Grzegorz Szymanowski /DW

Problemy zaczęły się, gdy kierowcy zaczęli upominać się o zaległą wypłatę za kwiecień. Szef miał ich zapewniać, że to tylko przejściowe problemy, raz nawet pokazał im rzekome potwierdzenie przelewu, do którego w rzeczywistości nie doszło. – On nas zwodził, a my nie wiedzieliśmy co robić, bo Niemcy, Rosjanie i Mołdawianie pieniądze dostali na czas, więc wierzyliśmy, że i nam zapłaci – mówi jeden z Polaków.

Dzisiaj podejrzewają, że mógł to być plan od początku. – Tylko my byliśmy tam po raz pierwszy, a reszta pracowała już dłużej – wyjaśnia jeden z Polaków. – Pewnie myślał, że się poddamy i wyjedziemy bez pieniędzy, ale my zdecydowaliśmy, że nie odpuścimy – mówi Wojciech. Chociaż kilku nie wytrzymało i wróciło do Polski, to determinacja pozostałych, którzy spali w lesie w samochodach na znalezionych materacach, się opłaciła.

Mimo umów pracowali na czarno

Po tym jak złożyli wypowiedzenia i zatrzymali samochody jako środek nacisku, szef trzy razy zawiadamiał policję, że ukradli mu auta. Za każdym razem po angielsku długo wyjaśniali funkcjonariuszom swoją sytuację, pokazywali umowy o pracę i notatki z przepracowanymi godzinami. To wtedy dowiedzieli się, że szef nawet ich nie zarejestrował – czyli przez całe półtora miesiąca pracowali na czarno. 

Zdjęcia z filmu, który kierowcy wysyłali do mediów, żeby nagłośnić sprawę
Zdjęcia z filmu, który kierowcy wysyłali do mediów, żeby nagłośnić sprawęZdjęcie: Privat

To oznaczało nie tylko, że nie płacił za nich podatków, ale kierowcy nie byli ubezpieczeni, choć czasami rozwozili paczki nawet po 15 godzin dziennie. – Wracając z bazy do domu mieliśmy jeszcze 100 kilometrów, wtedy oczy same się zamykały – mówi jeden z nich. Rekordzista miał przepracować w kwietniu 340 godzin, bo nawet nie wracał na nocleg do domu, tylko spał w samochodzie na stacji benzynowej.

„Wierzchołek góry lodowej” w branży kurierskiej

– Z branży kurierskiej rzadko słyszymy coś dobrego – mówi DW Michael Lemm z Federacji Niemieckich Związków Zawodowych (DGB), który doradza Polakom dzięki pomocy poradni dla pracowników sezonowych „Uczciwa Mobilność” („Faire Mobilitaet”) w Turyngii. Jego zdaniem łamanie przepisów o czasie pracy jest normą, bo kierowcy samochodów o wadze poniżej 2,8 tony według prawa nie muszą dokumentować swojego czasu pracy.

Poza tym kierowcy, tak jak w przypadku Polaków, zazwyczaj pracują dla wszelkiej maści podwykonawców, a nie bezpośrednio dla dużych spółek, co związkowcy nazywają „zorganizowanym brakiem odpowiedzialności”. – Duzi zleceniodawcy mogą niewinnie umywać ręce, ponieważ cały bałagan to kwestia podwykonawców – mówi Lemm. Dlatego podejrzewa, że historia Polaków to tylko „wierzchołek góry lodowej” w branży kurierskiej. 

Pomogła skrupulatna dokumentacja

Po nagłośnieniu sprawy były pracodawca najprawdopodobniej będzie teraz musiał odpowiedzieć za zatrudnianie na czarno i łamanie przepisów o maksymalnym czasie pracy. Dzięki temu, że Polacy skrupulatnie zapisywali swoje godziny pracy i zbierali wszystkie dokumenty, udało im się wywalczyć całą zaległą kwotę, także dla tych, którzy już wcześniej wrócili do domu. W piątek otrzymali kilkaset euro zaliczki i potwierdzenie wykonania przelewów. Mają przyjść po weekendzie.

Teraz GLS zaproponowało im pracę bezpośrednio dla firmy, już bez pośredników. Czy się zdecydują? – Kilka osób jest zainteresowanych. Ale najpierw chcemy wrócić do Polski i po tym wszystkim odpocząć – mówi Wojciech. W samochodach spędzili ostatnio dużo czasu, ale te kilka godzin w drodze do domu przejadą teraz z przyjemnością.