1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Polskie oddziały przy US Army. Powstały 75 lat temu

15 maja 2020

15 maja przypada 75. rocznica utworzenia w Niemczech Polskich Oddziałów Wartowniczych przy armii USA. Przez te oddziały funkcjonujące w Niemczech i we Francji w latach 1945-1990 przewinęło się około 160 tys. Polaków.

https://p.dw.com/p/3cGpz
Polscy żołnierze w amerykańskich mundurach w czasie ceremonii zmiany dowództwa
Polskie Oddziały Wartownicze i Techniczne przy US Army w zachodnich Niemczech istniały od 1945 do 1990 roku.Zdjęcie: Privatarchiv Franciszek Nowak

Uroczystości upamiętniające służbę Polaków w amerykańskiej armii miały się odbyć przy  jedynym w Niemczech pomniku ich pamięci na cmentarzu w Mannheim. Jednak jak informuje ksiądz Bogusław Banach z Polskiej Misji Katolickiej, w tym roku – ze względu na epidemię koronawirusa – uroczystości z udziałem burmistrza Mannheim zostały przeniesione na 14 listopada.

Trudne losy polskich "dipisów"

Prof. Leszek Żukowski w 1945 roku miał 16 lat. Jako uczestnik Powstania Warszawskiego, rok wcześniej został wywieziony  do obozów koncentracyjnych Flossenbürg i Dachau. Po wyzwoleniu obozu w Dachau – do lipca 1945 roku – leczył się z tyfusu w obozie we Freimanie koło Monachium. Tam polscy księża – również byli więźniowie Dachau – namówili go do dalszej nauki. Od września 1945 r. Leszek Żukowski uczył się w Szkole Polskiej w Wildflecken, gdzie  wówczas przebywało ok. 15 tysięcy osób, a od czerwca 1946 r. w Polskiej Wyższej Szkole Technicznej w Esslingen/Neckar koło Stuttgartu. Jak wspomina, życie jako "dipis" (ang. DP, displaced person, "osoba przemieszczona") pod opieką Amerykanów było znośne.  Pomimo to w czerwcu 1947 r. zdecydował się jednak wrócić do Polski. Była to trudna decyzja. – Nie miałem pojęcia czy moja rodzina żyje , do kogo wracać, po co wracać? Bo wiadomo było, że Polska jest okupowana. Mogłem wyjechać do Australii czy Kanady, ale w 1947 roku dowiedziałem się, że moja mama żyje i zdecydowałem się wrócić do Polski – wspomina.

Jednak nie wszyscy mogli ani chcieli wracać do zniewolonej przez komunistów Polski.  Część z nich – mężczyźni –  zamiast wegetacji w obozach dla dipisów wolała  zatrudnić się w tworzonych przez armię amerykańską polskich oddziałach pomocniczych oraz w kompaniach tworzonych przez armię brytyjską w strefie brytyjskiej. Byli wśród nich także żołnierze Brygady Świętokrzyskiej NSZ, która pod koniec wojny przemieściła się do zachodnich Niemiec. 

Od 15 maja 1945 roku z polskich uchodźców w Niemczech tworzono oddziały pomocnicze w amerykańskiej armii. Stopniowo w latach 50-tych z oddziałów typowo wartowniczych  część kompanii przekształcała się w wysokospecjalistyczne oddziały techniczne: łączności, zadymiania, amunicyjne i transportowe, a nawet od 1952 roku istniał w USA polski oddział  wojsk specjalnych szkolonych do ewentualnego desantu. Jednostki deaktywowano w 1990 roku wraz ze zmianą sytuacji politycznej w Europie w 1989 roku.

Za przykładem Amerykanów poszli też Brytyjczycy, którzy wzorując się na amerykańskich kompaniach wartowniczych w 1947 roku  powołali  brytyjskie kompanie wartownicze w swojej strefie okupacyjnej.

Pomnik ku czci żołnierzy Polskich Oddziałów Wartowniczych i Technicznych w Mannheimie
Pomnik ku czci żołnierzy Polskich Oddziałów Wartowniczych i Technicznych w MannheimieZdjęcie: Adam Konieczny

Początkowe zadania 

Kompanie wartownicze przy armii amerykańskiej w powojennych Niemczech umożliwiały każdemu pracę na właściwym sobie stanowisku od strzelca do majora za odpowiednim wynagrodzeniem. Żołd dla strzelca wynosił np. 140 marek, a dla majora dwukrotność tej kwoty tygodniowo. Ci wyrwani z obozów dla uchodźców ludzie pracowali solidnie, zapewniając  bezpieczeństwo Amerykanom.  Zyskiwali  szacunek i uznanie spełniając  sumiennie żołnierskie obowiązki, dzięki którym amerykańska armia zaoszczędziła przez lata miliony dolarów. Polacy obierali sobie w kompaniach za wzór różnych polskich  bojowników walk o wolność i niepodległość. Dowódcy jednostek  starali się żołnierzom jednak wpoić przekonanie, że swoją pracą i służbą są ambasadorami polskości i Polaków.

Polskie kompanie wartownicze w armii brytyjskiej

Pomysł Amerykanów skopiowali Brytyjczycy. W  marcu 1947 roku polskie kompanie wartownicze utworzono także w strefie brytyjskiej.  W odróżnieniu od amerykańskich (w których w jednej kompanii było 500 osób)  oddziały polskie w armii brytyjskiej były niewielkie: liczyły po 22 szeregowców, 3 podoficerów, i 1 oficera młodszego  zwanego „intendentem”.  Były też  oddziały większe składające się z 4 takich jednostek, na którego czele stał starszy oficer zwany „superintendentem”. Brytyjczycy płacili Polakom mniej niż Amerykanie: 120 marek dla szeregowego i 300 marek dla oficera miesięcznie.

Brytyjczycy od samego początku  byli zadowoleni z Polaków. Rekrutacja odbywała się w  Polskim Ośrodka Wojskowym   w Wentorf w  okolicach Hamburga. W kwietniu 1947 roku pierwsze  3 tys. Polaków udało się do pracy w brytyjskich kompaniach i ośrodków szkolenia w Bielefield. Zdaniem Brytyjczyków polski żołnierz  nie potrzebował szkolenia,  ponieważ był  dobrze wyszkolony, a najstarszym polskim oficerem był  płk Ziemski, który był dowódcą okręgu.

Pałac Sprawiedliwości w Norymberdze obstawiony przez oddziały USA
Polscy wartownicy zajmowali się m. in. doprowadzaniem hitlerowskich zbrodniarzy na sale sądowe i zabezpieczaniem budynków. Na zdj. Pałac Sprawiedliwości w Norymberdze (październik 1946)Zdjęcie: picture-alliance/dpa

Pilnowali niemieckich zbrodniarzy 

Jak trudna i niebezpieczna była służba polskich wartowników świadczą nekrologi żołnierzy zamieszczane w polskiej prasie, drukowanej za zgodą  amerykańskiego dowództwa. Z opowiadań weteranów wynika, że Polacy w pierwszych powojennych latach tracili  życie pełniąc służbę w obozach dla byłych esesmanów, którzy  czasem próbowali z nich uciekać. Polacy do nich strzelali – zgodnie z prawem, ale czasem też tracili w takich sytuacjach życie. Kilkanaście grobów takich polskich ofiar znajduje się na przykład na cmentarzu  w Dachau pod Monachium.

Szczególnym rozdziałem w historii polskich oddziałów wartowniczych były procesy niemieckich zbrodniarzy wojennych i funkcjonariuszy hitlerowskiego reżimu. Tylko w roku 1946 w strefie brytyjskiej stanęło przed sądami 27 tys. Niemców: byli przywódcy partii, funkcjonariusze gestapo i SS. Polacy eskortowali byłych esesmanów na procesy i towarzyszyli jako ochrona amerykańskim oficerom. Pełnili też służbę w amerykańskim więzieniu w Landsberg, gdzie swoje wyroki odsiadywali skazani m. in. w procesach norymberskich hitlerowcy. 

Śmierć  księdza  i masło w kieszeni

O tym jak wyglądały sytuacje, z którymi konfrontowani byli polscy wartownicy, pisały niekiedy "Ostatnie wiadomości" – polska gazeta emigracyjna wydawana w latach 1945-1989 najpierw w Heidelbergu, potem w Mannheimie. Gazeta donosiła na przykład, że  6 lutego 1947 roku polski wartownik w Durlach zastrzelił niemieckiego księdza, który zaatakował amerykańskiego żołnierza i polskiego wartownika, protestując przeciw przeniesieniu zarekwirowanych mu wcześniej mebli. Ksiądz wszedł do domu i uderzył amerykańskiego sierżanta. Ten wydał rozkaz Polakowi, strzelcowi Franciszkowi Bilskiemu, by księdza wyprowadził. Duchowny zdjął płaszcz i kapelusz i nagle zaatakował Polaka ciężką pałką.  Ten strzelił ostrzegawczo w powietrze, a gdy kapłan znów zaatakował,  Bilski strzelił mu w głowę. Według ustaleń amerykańskich władz niemiecki ksiądz był chory psychicznie.

"Ostatnie Wiadomości" opisują także inne, mniej tragiczne w skutkach wydarzenie z kwietnia 1947 r. Pewnego wieczoru niemiecki cywil zatrudniony w amerykańskim kasynie został zatrzymany przez polskich żołnierzy przy wyjściu. Wcześniej kuchnia zameldowała, że zginęła żywność z polskich przydziałów. Niemiec nie chciał poddać się kontroli. Po rozebraniu delikwenta okazało się, że miał ukryte w spodniach masło. Dla Niemca oznaczało to zwolnienie z pracy i sąd  wojskowy niższej instancji.

Jerzy Augustyniak w amerykańskim mundurze oficerskim
Płk Jerzy Augustyniak służył w polskich oddziałach pomocniczych przy armii USA w RFN przez 40 lat Zdjęcie: privat

"Liczyliśmy, że ruszymy w stronę Polski"

Do stycznia 1950 r. kompanie składały się głównie z Polaków i stacjonowały na terenie całych Niemiec zachodnich. Największe ich skupisko było w rejonie Mannheim i Monachium. Miały współdziałać w obronie państw Europy Zachodniej przed inwazją sowiecką. Po utworzeniu RFN (21 września 1949 r.), a szczególnie po przyjęciu tego państwa do NATO (9 maja 1955 r.), coraz większą rolę odgrywali Niemcy. Przez pierwsze dziesięć lat funkcjonowania kompanii wartowniczych i technicznych nie było jednostek mieszanych, tzn. polsko-niemieckich.

Później – w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych – kompanie zaczęły funkcjonować w mieszanym składzie. Pod koniec ich funkcjonowania w latach 80-tych w tych oddziałach było tylko kilka tysięcy Polaków. – W tamtej sytuacji politycznej warto było służyć w tych oddziałach. Liczyliśmy, że kiedyś ruszymy w stronę Polski - wspomina płk Jerzy Augustyniak z Fuerth, który w polskich oddziałach przy US Army służył ponad 40 lat. - Byli ludzie szczęśliwi i zadowoleni, a byli też tacy, którzy chcieli wrócić do kraju. Ci którzy byli zza Buga nie chcieli wracać, a ci których domy były w Polsce, to gdyby się system zmienił to, wróciliby do kraju - wspomina.

Przemiany polityczne w 1989 r. sprawiły, że marzenia polskich żołnierzy mogły się ziścić. Jednocześnie jednak koniec zimnej wojny spowodował redukcję liczby wojsk amerykańskich w Europie i likwidację oddziałów pomocniczych.